Dwa lata temu (!) pisałam o kościele w podwrocławskim Trestnie, że jest rewelacyjny, ale to i owo ma niestety zniszczone. Nie można go było nazwać zaniedbanym.
Jest to miejsce, do którego zawsze chętnie wracam i jest na samej górze listy miejsc "moich", z niewyjaśnionych powodów, bo formalnie/zdroworozsądkowo nie mam z tym obiektem żadnych układów. Jak jednak widać to tylko pozory.
Podjeżdżam, a tu zegar naprawiony! Zegar, zatrzymany na dziesięć po dziesiątej przez całe moje dzieciństwo i cały czas potem, obiekt moich marzeń, by się tam wdrapać i zajrzeć do zapajęczynionego mechanizmu, że nie wspomnę o wyobrażaniu sobie potwornego zgrzytu klucza przy pierwszej próbie nakręcania (raczej się go nie nakręca:). Jako dziewczyneczka wyobrażałam sobie, że wyjeżdżam w daleki świat, robię tam fortunę na kształt Heleny Rubinstein, potem wracam tylko po to, by sypnąć kasą swoją i moich majętnych przyjaciół na remont zegara. Po czym wracam za granicę cała we łzach, z setkami zdjęć tego wyremontowanego kościoła, by spędzić resztę życia w bujanym fotelu z jakimś egzotycznym widokiem i ze świadomością, że już nigdy nie zobaczę ukochanego Trestna. (Można bić brawo.)
Na szczęście dramatyczny scenariusz się nie spełnił, zegar sobie normalnie chodzi i pokazuje godziny, ja nie muszę szlochać w tych niewygodnych szpilkach. Zapytacie być może, jak to jest, gdy marzenie całego życia się spełnia. Otóż całkiem normalnie. Sprawa mocno przereklamowana. No chodzi i już, i bardzo dobrze.:)
Pojawiły się też inne nowe elementy; np. denkmal.
Odnaleziony, odszorowany i wyeksponowany.
Patrzę długo na nazwiska, nazwiska, nazwiska... Pierwsza wojna nie przeszła obok tej miejscowości.
I co mnie najbardziej cieszy w kwestii tego pomnika:
ZAWSZE. Świeże znicze, i na cmentarzu dawnych mieszkańców też.
...i jest jeszcze - całkiem nowy - odrestaurowany zegar słoneczny. I on, i kościół opatrzony szczodrym opisem, ale światło się odbijało od tablic i nic się nie udało sfotografować... Następnym razem!
Światło w zamkniętym budynku wywołało lawinę dobijania się. Myśl, że zaraz z kimś o tym wszystkim pogadam. Najwyraźniej jednak po prostu zapomnieli zgasić światło, co w pewien miły sposób świadczy o tym, że to miejsce na szczęście żyje.
I wyjazd z Trestna przez chaszcze.
W tą niedzielę nie, bo jestem już z kimś umówiona u siebie, ale w następną wybieram się tam, by zobaczyć, jak jest w środku i przede wszystkim porozmawiać.
Nie wszystkie kościoły miały tyle szcęścia. Zapraszam na niesamowity film, bijący na głowę słynną "Katedrę" Bagińskiego:))))))
4 komentarze:
moze byla gdzies jeszcze inna dziewczynka (lub chlopiec) ktora patrzyla na ten zegar tak jak Ty..i po wielu wielu latach tchnela w niego znowu zycie
uwielbiam takie miejsca
Swego czasu codziennie przejeżdżałam przez Trestno i bardzo lubiłam tę trasę. Spotykałam codziennie leśną zwierzynę, bażanty przefruwały przed naszym samochodem. Odkąd jest budowa, zmieniliśmy trasę... Ale tęsknię...
Pozdrawiam, Jagodzianka.
Bażanty zimą przylatują aż na ogród moich rodziców... W pobliskim lasku są sarny, zeszłej zimy jedna wyskoczyła ok. 20 m obok mnie. Mama widziała też na ogrodzie lisy pewnej mroźnej zimy, jak zdawały się prosić i jedzenie, i rzuciła im kiełbasę... Chodzą słuchy o bobrach, ale nie mam tu pewności. Za to jest na pewno mnóstwo czapli...
Macie rację, dziewczyny, w tym kościele i okolicy jest coś, co przyciąga ludzi. Stawiam na jego bosko prostą formę plus niewielkie zniszczenia wojenne. I wkład księży, którzy obcykali parafian z historią tego miejsca i najwyraźniej dbają o tzw. pamięć. Zamierzam dowiedzieć się za tydzień, jak to tam jest.
Małe uściślenie - ja wiem, jak wygląda w środku, bo raz tam byłam. Ale dawno i nic nie pamiętam. Niestety kościół jest do wglądu prawie tylko podczas niedzielnych mszy. Co zamierzam w przyszłym tygodniu wykorzystać:)))
Kolega wszedł kiedyś do środka po powodzi w 1997 - bez problemu przez wyrwane drzwi. Opowiadał, że zniszczenia były duże, szlam po kostki, roztrzaskane ławki. Od tej pory to wnętrze czasem mi się śni, zarośnięte przez pokrzywy do pasa...:) pewnie dlatego, że w dzieciństwie przedzierałam się często przez pokrzywy, by dotrzeć do innych poniemieckich cudów.
Mąż również potwierdza, ze są bobry...
Pozdrawiam, Jagodzianka.
Prześlij komentarz