czwartek, 29 lipca 2010
Malarka
Jedna z osób, które siedzą pod Ratuszem ze swoimi obrazami, to szczęśliwym trafem moja spowinowacona ciocia. Odwiedziłam ją pierwszy raz w jej mieszkaniu.
Wcześniej dostawałam od niej całą masę ekstrawaganckich ciuchów. Ta osiemdziesięcioletnia dziś pani musiała nieźle szokować imażem (i może nie tylko? popytam ją, gdy się lepiej poznamy!), wdzianka z jej młodości są bardzo odważne - nie to, że roznegliżowane, wcale nie - ale takie... określiłabym to jako ostre etno... ocierające się o scenę, również dlatego, że bardzo umowne, ale nadal do noszenia i nadal w dobrym, minimalistycznym stylu. Oczywiście to ocena na dzisiejsze czasy, a jak ją wówczas widziano? Któż to wie, któż to wie. Jako że babeczka była wówczas przy kości, całą ciążę przehulałam w takich ciuchach:P
"Jak nauczyłam się malować? Ja zawsze malowałam - tworzyłam - od dziecka, jak moi rodzice i mnóstwo innych członków rodziny. Wychowałam się w Białowieży, do dziś pamiętam dzikie lasy, a w nich zwierzęta; wszystko to jest bardzo moje."
To coś na górnym zdjęciu to oczywiście ratusz we Wrocławiu, czego oczekują klienci. Jakość zdjęć stąd, że światło było niepokojące:P
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
Ech, ratuszowe kolory z Nikiforem Krynickim się nam skojarzyły.
To ma być komplement:)
Klimat przyjemnie przejmujący.
z przyjemnoscia poczytalabym wiecej o Twojej cioci
Bo, ciocia nie należy do mnie, tylko do męża:) Dlatego wiem o niej znacznie mniej, niż bym chciała;)
Każdy chyba rynek ma Nikifora na miarę swoich możliwości:) Albo i kilku. Przyznam, że bardziej niż ich twórczość interesuje mnie to, jak siedzą i dłubią cały dzień; co ich do tego przywiodło i jak sobie z tym dłubaniem radzą.
Prześlij komentarz