Koło ulicy Międzyrzeckiej jest taki lasek, właściwie stary park pałacowy od pałacyku rodziny Hollender, przynudzałam o nim w jednym z pierwszych postów. Lasek jest sławny, bo wykopuje się w nim na skalę przemysłową tzw.wykopki, czyli poniemieckie przedmioty typu butelki, zastawa stołowa, porcelanowe korki po butelkach, różne metalowe przedmioty itp. Potem trafiają one np. na Allegro. Od najwcześniejszego dzieciństwa pamiętam zorganizowane grupy ludzi chyłkiem kopiących. Trwa to do dziś, czasem przy pomocy wykrywacza metali. Powstają wielkie i niebezpieczne doły, które z czarnym humorem nazywam "stanowiskami archeologicznymi". Można w nie wpaść czasem po szyję, niewątpliwie złamać nogę jeśli nie gorzej - bezczelny brak cienia myśli o innych osobach, kóre mogą tamtędy iść, wryło mnie to nie raz w ziemię nad jakimś dołem, że tak obrazowo powiem. Skąd się biorą takie ilości "wykopków" i nie widać, by ich ubywało? Po wojnie wyrzucano tam rzeczy z mnóstwa restauracji, które znajdowały się w tej oolicy, i chyba z apteki co najmniej jednej, tyle tam aptecznych naczyń. Wystarczy nawet pogrzebać patykiem i zaraz coś wychynie. Oczywiście w różnym stanie, a jak się kopie głębiej, większe szanse na całe rzeczy.

Idę sobie tamtędy jakieś dwa miesiące temu, a tu nagle:

Nie było tego wcześniej! Oczywiście obfotografowałam w celach dokumentacyjnych:


Więcej pomysłów brak.
Podczas tego samego spaceru:
62-letnia Elise mogłaby być moją praprababcią (ciekawe, jakie ciuchy nosiła), a z Hildą chętnie bym pogadała nad tym kubeczkiem z kawą czy kakao. Może stukniemy się filiżankami i pośmiejemy w lepszym świecie.
1 komentarz:
Fajny ten spacer,opowiastka,fotografie.Dziękuję za miłą chwilę:)
Prześlij komentarz