sobota, 27 listopada 2010
Pierwszy dzień bez białego królika
Biały królik zmarł, bo złapał jakiegoś wirusa, który porobił swoje mutacje. Gdybym była sama, poradziłabym sobie z tym po swojemu - uznałabym, że już po wszystkim i że jest OK, wyciągnęłabym wnioski, zamroziła. Ponieważ jest dziecko, jest i więcej emocji.
Od jutra będzie tak, że pójdę do pracy, zacznę robić kawę, kręcić się i odhaczać kolejne sprawy. Biały królik nieuchronnie odejdzie w przeszłość, co martwi mnie na równi z samą stratą. Na razie jest pora na stawienie czoła przedmiotom, których używał - słoiczki z żarciem w ostatnich dniach, strzykawki, trzeba posprzątać i usunąć klatkę, wyprać spodnie, które ofutrzył.
Jest jeszcze czarny królik, zdrowy, słodki i gruby.
I na powierzchnię tego wszystkiego przesącza się istotna myśl, że wszyscy będziemy musieli follow the white rabbit.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Nieuchronnie temu trzeba stawić czoło. Wspólczuję...... ale dobrze, że drugi kica. Marne to pocieszenie........
Dzięki, dzięki.
Prześlij komentarz