Oto relacja z niebytu.
Garść refleksji raczej niż porządny, historyczny opis.
Podoba mi się tam.
Brałam udział w pracach renowacyjnych wiele lat temu i mojego autorstwa jest m. in. przecudnie wyprowadzony łuk nad ołtarzem - mój maleńki wkład w architekturę Wrocławia ;)
Siedzenie za szpachelką pod sufitem i kombinowanie, jak z błotnej mazi nazwanej przez pana konserwatora kruszywem ze spoiwem ulepić skute kiedyś cegły tak, by tworzyły w miarę prosty łuk z takim zawijasem - a daleko pode mną obnażona, odarta z płyt podłoga, na której pan kierownik budowy robi ognisko i próbuje coś podgrzać (przysięgam!) - to nie było łatwe doświadczenie.
6 komentarzy:
Dobrze Saro, że nie widziałaś tego co działo się jak powstawała trasa WZ.
Dookoła kościoła leżały ludzkie kości w wykopach, cała masa. To było ok. 1975-76 roku.
Ja jako dziecko z koleżkami byłam tam i wierz mi, mogliśmy łazić po tym miejscu do woli, przenosić kości, wynieść je jako eksponaty i nikt nie zwracał na to uwagi!!!!!
Porządkowanie terenu odbywało się przy pomocy ciężkiego sprzętu.
Daj Boże spokój tym, którzy dopuścili do takiego pohańbienia! Być może kilka szkieletów zebrano - robiąc coś pod opinię - ja jako dziecko byłam zszokowana brakiem zainteresowania. Nie upominani, nie pilnowani jakoś sami doszliśmy do wniosku, ze ludziom, którzy tam spoczęli należy się godność i szacunek. Po dwóch czy trzech wizytach coraz cichszych i refleksyjnych nie było tam już dla nas placu zabaw.
Więc ognisko - to wręcz duperela!
To już podwójnie osobiste miejsce :) Serdecznie pozdrawiam.
Ehh, chrzest to niesamowite wydarzenie...Ciągle mnie zachwycają sprawy elementarne i pluję sobie w twarz, że czasem przywiązuję do nich zbyt małą wagęę.
Ha, nic dziwnego, skoro od średniowiecza był tam cmentarz, a początkowo w miejscu dzisiejszego kościoła stała cmentarna kaplica! Zresztą, tak naprawdę chyba prawie cały Wrocław tak wygląda pod ziemią, tylko nie zdajemy sobie z tego sprawy...
Twoja historia o zabawach na cmentarzu przypomniała mi pewną niechlubną rodzinną opowieść: mój własny wujek w dzieciństwie brał udział w wyścigach po rzece w wiekach od trumien ze zniszczonych cmentarzy i nie widział w tym niestety niczego niestosownego...
To ognisko nie tyle zbulwersowało mnie, co dogłębnie zdziwiło. Pamiętam też, że ze względu na tzw. sakralny charakter budynku:) nie było radia na pełny regulator, nieodłącznego elementu prawdziwej budowy... ku niezadowoleniu niektórych. W ciszy więc my, ci pod sufitem, uważaliśmy, by nie spaść na dół. Byli też oczywiście pracujący niżej. Teraz kościół nie wydaje mi się wysoki, ale wtedy, dotykając ręką sufitu, niemal mdlałam... Pewna dziewczyna zaś jakby nigdy nic siedziała na wąskiej desce i machała nogami. Nie zapomnę tego.
Co do ogniska - nie byliśmy sami tacy święci. Trochę bawiliśmy się, że jesteśmy we wczesnośredniowiecznym kościele atakowanym przez Wikingów i rzucaliśmy w nich (w przechodniów) kulkami z glinki...
Co do budowy trasy WZ - słyszałam od świadków, że kościół umieszczono na wałkach, na których odturlano go na potrzeby budowy nieco w bok. Oczywiście trwało to bardzo długo. Szkoda, że miałam wtedy roczek i inne zainteresowania.
Królewno, zawsze ryczę na chrztach. Fajnie, że wyszło tak, że synek ma szansę zapamiętać to wydarzenie. Podobało mu się.
Pozdrawiam ciepło.
No ja też właśnie!
Mi się jeszcze zdarza na bierzmowaniu i na święcenaich kapłańskich... :)
P.S. Ja tak raz się podpisuję starym blogiem, raz nowym, przepraszam za chaos, ale obecnie nie jestem na swoim kompie i nie chce mi się logować do wordpressa ;)
Sarciu, dziękuję za spotkanie! Teraz, czytając Twoje posty, będę mogła powiedzieć, że już trochę znam i Autorkę, i Jej miasto :) Wrocław piękny, jesteśmy pod wrażeniem. Dobrze nam tam było...
Prześlij komentarz