piątek, 19 marca 2010

Jak jest w środku

Zawsze mnie intrygował fakt, że większość mieszkańców tego miasta na hasło "mały biały kościół na placu Dominikańskim" odpowiada, że jaki, że gdzie, a poinstruowana, że po drugiej stronie torów tramwajowych niż Galeria twierdzi, że nie, że nic takiego tam nie ma.

Oto relacja z niebytu.

Garść refleksji raczej niż porządny, historyczny opis.

Podoba mi się tam.

Brałam udział w pracach renowacyjnych wiele lat temu i mojego autorstwa jest m. in. przecudnie wyprowadzony łuk nad ołtarzem - mój maleńki wkład w architekturę Wrocławia ;)

Siedzenie za szpachelką pod sufitem i kombinowanie, jak z błotnej mazi nazwanej przez pana konserwatora kruszywem ze spoiwem ulepić skute kiedyś cegły tak, by tworzyły w miarę prosty łuk z takim zawijasem - a daleko pode mną obnażona, odarta z płyt podłoga, na której pan kierownik budowy robi ognisko i próbuje coś podgrzać (przysięgam!) - to nie było łatwe doświadczenie.


Średniowieczna figura św. Krzysztofa - stąd nazwa miejsca




A teraz trochę prywaty - wnętrze okraszone chrztem mojego synka. Jest taki duży (ok. dwóch lat), bo czekaliśmy na szkockiego znajomego, który miał go ochrzcić - odwlekł mu się przyjazd do Polski. W związku z czym ubranko do chrztu to męska koszula w kratkę, a prezenty - wrotki, liczydło, elementarz Falskiego. Super.






7 komentarzy:

Kankanka pisze...

Dobrze Saro, że nie widziałaś tego co działo się jak powstawała trasa WZ.
Dookoła kościoła leżały ludzkie kości w wykopach, cała masa. To było ok. 1975-76 roku.
Ja jako dziecko z koleżkami byłam tam i wierz mi, mogliśmy łazić po tym miejscu do woli, przenosić kości, wynieść je jako eksponaty i nikt nie zwracał na to uwagi!!!!!
Porządkowanie terenu odbywało się przy pomocy ciężkiego sprzętu.
Daj Boże spokój tym, którzy dopuścili do takiego pohańbienia! Być może kilka szkieletów zebrano - robiąc coś pod opinię - ja jako dziecko byłam zszokowana brakiem zainteresowania. Nie upominani, nie pilnowani jakoś sami doszliśmy do wniosku, ze ludziom, którzy tam spoczęli należy się godność i szacunek. Po dwóch czy trzech wizytach coraz cichszych i refleksyjnych nie było tam już dla nas placu zabaw.
Więc ognisko - to wręcz duperela!

Bobe Majse pisze...

To już podwójnie osobiste miejsce :) Serdecznie pozdrawiam.

Malska pisze...

Ehh, chrzest to niesamowite wydarzenie...Ciągle mnie zachwycają sprawy elementarne i pluję sobie w twarz, że czasem przywiązuję do nich zbyt małą wagęę.

Sara pisze...

Ha, nic dziwnego, skoro od średniowiecza był tam cmentarz, a początkowo w miejscu dzisiejszego kościoła stała cmentarna kaplica! Zresztą, tak naprawdę chyba prawie cały Wrocław tak wygląda pod ziemią, tylko nie zdajemy sobie z tego sprawy...
Twoja historia o zabawach na cmentarzu przypomniała mi pewną niechlubną rodzinną opowieść: mój własny wujek w dzieciństwie brał udział w wyścigach po rzece w wiekach od trumien ze zniszczonych cmentarzy i nie widział w tym niestety niczego niestosownego...

To ognisko nie tyle zbulwersowało mnie, co dogłębnie zdziwiło. Pamiętam też, że ze względu na tzw. sakralny charakter budynku:) nie było radia na pełny regulator, nieodłącznego elementu prawdziwej budowy... ku niezadowoleniu niektórych. W ciszy więc my, ci pod sufitem, uważaliśmy, by nie spaść na dół. Byli też oczywiście pracujący niżej. Teraz kościół nie wydaje mi się wysoki, ale wtedy, dotykając ręką sufitu, niemal mdlałam... Pewna dziewczyna zaś jakby nigdy nic siedziała na wąskiej desce i machała nogami. Nie zapomnę tego.

Co do ogniska - nie byliśmy sami tacy święci. Trochę bawiliśmy się, że jesteśmy we wczesnośredniowiecznym kościele atakowanym przez Wikingów i rzucaliśmy w nich (w przechodniów) kulkami z glinki...

Co do budowy trasy WZ - słyszałam od świadków, że kościół umieszczono na wałkach, na których odturlano go na potrzeby budowy nieco w bok. Oczywiście trwało to bardzo długo. Szkoda, że miałam wtedy roczek i inne zainteresowania.

Królewno, zawsze ryczę na chrztach. Fajnie, że wyszło tak, że synek ma szansę zapamiętać to wydarzenie. Podobało mu się.

Pozdrawiam ciepło.

Malska pisze...

No ja też właśnie!
Mi się jeszcze zdarza na bierzmowaniu i na święcenaich kapłańskich... :)

P.S. Ja tak raz się podpisuję starym blogiem, raz nowym, przepraszam za chaos, ale obecnie nie jestem na swoim kompie i nie chce mi się logować do wordpressa ;)

leloop pisze...

kościół Sw.Jana w Gdańsku jeden z ostatnich nieodremontowanych, zniszczony częściowo podczas wyzwalania miasta, "zagrał" kościół Sw.Krzyża w W-wie w jednym ze znanych filmów, scena przedstawiała czołg, który strzela w kościele, efekt zniszczony kamienny ołtarz van den Blocka. oglądałam walające się w gruzach szczątki ołtarza w latach 80tych podczas studenckich praktyk (kościół był do polowy lat 90tych zamknięty). szczęśliwie dzięki staraniom miasta, kościoła i hojnych darczyńców ołtarz kilka lat temu wrócił na swoje miejsce a kościół jest restaurowany.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Gdansk-Kosciol-Sw-Jana-wnetrze.jpg
sama spędziłam dłuuugie godziny w różnych kościołach w kraju, taki zawód ;), jadło się kanapki, podsypiało się w kościelnych ławkach bądź na posadzce gdy pogoda pozwalała. potem praca w instytucji, która organizowała wystawy, koncerty, aż do kręcenia filmów wszystko w murach pewnej, gdańskiej świątyni. godzinami nie wychodziliśmy z kościoła, nie dało się cały czas nabożnie ;)
do tej pory śni mi się czasem rusztowanie w baszcie Boskiej Zamku w Krasiczynie, weszliśmy pod sama kopule, żeby stiuki oglądać, ja z tego pamiętam tylko drewniane rusztowanie i trzeszczące schody zawieszone nad kilkunastometrowa dziura ...
pozdrawiam

Bobe Majse pisze...

Sarciu, dziękuję za spotkanie! Teraz, czytając Twoje posty, będę mogła powiedzieć, że już trochę znam i Autorkę, i Jej miasto :) Wrocław piękny, jesteśmy pod wrażeniem. Dobrze nam tam było...