piątek, 26 lutego 2010
Zapalenie płuc
To ostatnie zdjęcie to widok z okna Muzeum Etnograficznego na zrujnowaną kaplicę przyszpitalną, o której pisałam 100 lat temu i porobiłam jej nawet tajniackie fotografie. Nic się oczywiście nie zmieniło, dalej okna są zabezpieczone kratami i deskami, w których ktoś (kto? inni fani?) robi mniejsze i większe dziury, a ja zrzucając szpileczki pnę się na te okna od zewnątrz i próbuję zorientować się w stanie podłogi (jakby wypalona), szukam śladu ławek (he he he), a w tych wirtualnych ławkach śladu ukrytych śpiewników, które zbieram. Patrzę sobie na spalone empory, drzewa wyrastające z podłogi i koty. Idiotyczna myśl - przyczepić kotu kamerę. Albo wziąć łopatę i zedrzeć tą darń, i poszukać czegoś... nie wiem, jasna sprawa, co by to mogło być.
Zawsze, zawsze ten pusty dach wywołuje we mnie zbyt mocne szarpnięcie.
Ostatnio, gdy jestem obłożnie zmęczona, myślę częściej o tamtejszych wszystkich diakonisach, ich wczesnym wstawaniu, opuchniętych z niewyspania twarzach, ubraniach z szorstkich, wygotowanych materiałów, żeliwnych kurkach, które odkręcały nad zlewami o obitej emalii.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
Trzymajcie się!
Daj znać, jak będzie lepiej...
Dziękuję, JUŻ jest lepiej. Obyło się bez szpitala. Taki wirus teraz po Wrocku szaleje... paskudna sprawa:)
Napisałam do Ciebie list na papierze, powinien być tak w poniedziałek:)
Cieszę się, że już lepiej i że znalazłaś chwilę na tego posta. Ściskam, pozdrawiam.
Dziękuję Anetko :))
W takim razie już cieszę się i niecierpliwię się :)
I czuję ulgę, że jest ok.
Ściskam :)
Prześlij komentarz