czwartek, 14 stycznia 2010

Paul Peikert

Jednym z moich ulubionych dawnych wrocławian jest Paul Peikert, proboszcz kościoła św. Maurycego. Zdawkowa notka w Wikipedii nie pokaże, jaki to świetny facet. Wiemy o nim dzięki jego notatkom z okresu oblężenia Festung Breslau, wydanym w Polsce pod tytułem "Kronika dni oblężenia".

Przeczytałam "Kronikę" sporo lat temu. To najbardziej poruszający tekst o wojnie, jaki znam. Pierwsze wrażenie było bardzo, bardzo silne. Wychowałam się niedaleko terenów opisywanych przez Peikerta i pamiętam, jak chodziłam po lekturze po tych ulicach i żałowałam, że odtąd będę myśleć o nich zupełnie inaczej. No i niestety faktycznie.

Paul Peikert powinien zostać patronem proboszczów:) - był tak zaskakująco obowiązkowy... Pomimo skrajnych warunków dbał o utrzymanie godzin mszy, wstawał bardzo rano w zimie i czekał na ewentualnych chętnych do spowiedzi/rozmowy w lodowatym kościele o powybijanych oknach (co za scena! gdyby ktoś zechciał zekranizować, a dziwię się, ze do tej pory nikt tego nie zrobił), przedzierał się przez płonące i zasypane gruzem i śniegiem ulice do jednego z zakonów by spowiadać siostry, co należało do jego przedwojennych obowiązków. I jeszcze starał sie tam być na określoną godzinę. Ja bym sobie połowę co najmniej odpuściła:) I tak sobie myślę, że trzeba by go kanonizować - nie żeby mi specjalnie zależało, ale wtedy więcej osób dowiedziałoby się o nim.

Póki co postanowiłam raczyć ewentualnych Czytelników próbkami jego prozy. Maniaccy wrocławianie znają zapewne te kawałki na pamięć i traktują jak niektórzy Biblię (nie przesadzam bynajmniej, są tacy co machają "Kroniką dni..." w te i we wte). To kopalnia danych. Ksiądz próbował ująć to, co się działo wokoło w liczby, mapy, statystyki. Podziwiam jego odporność psychiczną.

Przeżył oblężenie i jak wielu innych znalazł się w Nadrenii Północnej-Westfalii, gdzie zmarł w 1949. Mój bliski znajomy, którego są to strony rodzinne, zna kogoś, kto go pamięta.

Pamiętnik zaczyna się w styczniu 1945. Ostatnie ostre mrozy wielokrotnie kazały mi myśleć o ks. Peikercie, o ewakuacji. Noszę mojego półtoramiesięcznego synka pod płaszczem, w chuście, i trudno naprawdę nie mieć skojarzeń. TU linkuję program Discovery Channel o słynnej ewakuacji i o bezsensownej już, wyniszczającej obronie miasta. Osoby w ciąży itp. - może nie klikajcie na razie. Nie ma tam wcale a wcale drastycznych zdjęć, tylko wspominające dziadki:), ale to wystarczy, zapewniam Was, wystarczy - co świadczy być może o tym, że nie do końca jesteśmy opanowani przez kulturę obrazkową...


"...choć niedole uchodźstwa, których przykładem od połowy stycznia były niekończące się kolumny uciekających ludzi i zwierząt, odstraszały mieszkańców wielkiego miasta od puszczania się w obliczu zimy na niepewne koleje tułaczki, to jednak podjęto gwałtowną propagandę za usunięciem cywilnej ludności z Wrocławia. (...) Potem znów stosowano najostrzejszą presję, a nawet terror, gdy każdą rodzinę odwiedzał delegat kierowników obwodowych grup partyjnych i zmuszał psychicznie do ucieczki z dziećmi i starcami. Zagrożono, że pozostający nie otrzymają kart żywnościowych albo bloki, w których mieszkają, zostaną wysadzone w powietrze. Grożono nawet, o czy wiem z pewnego źródła, że SS nie zawaha się wydać na hańbę nasze młode dziewczęta.

Nastała nieopisana niedola i nieopisana nędza. Od niemal 10 dni, a nawet dłużej, dworce były zatłoczone ludźmi, co zastraszeni chcieli opuścić zagrożony obszar. Matki z małymi dziećmi, matki w ciąży, starzy, wynędzniali ludzie, starcy poruszający się z trudem o lasce, wśród nich duża gromada dzieci i młodszych kobiet - oto był obraz ówczesnych dworców kolejowych. Przez wiele godzin, a nawet dzień albo i dwa musieli uchodźcy czekać na dworcach do czasu, aż ich wpuszczono do pociągu ewakuacyjnego. Jakaś kobieta z czworgiem małych dzieci (najstarsze w wieku 8 lat, najmłodsze 8 dni) leżała przez 36 godzin na Dworcu Świebodzkim. Wyczerpana poszła potem ze swoimi dziećmi do domu, ponieważ nie mogła odjechać pociągiem. (...) W potwornym tłoku, obładowane licznymi bagażami, gubiły często swe dzieci, których nieraz nigdy już nie odnajdywały.
(...)
Nieopisana była tragedia ludzi zmuszonych do ucieczki szosą. Nieprzekrzane szeregi kobiet i dzieci z wózkami dziecięcymi lub małymi wózkami ręcznymi przeciągały ulicą. (...) Nędzne mienie trzeba było wlec dalej ręcznie, tak że kolumny posuwają się bardzo wolno naprzód. Wiele dzieci i dorosłych zamarzlo w przejmującym zimnie i legło w rowach przydrożnych. Oddziały usuwające te zwłoki (Suchkommandos) znalazły tak wiele trupów, że nie mogły ich pomieścić na ciężarówkach. Doniesiono mi wczoraj, że jeden z tych oddziałów zebrał ponad 400 zwłok dzieci i dorosłych na stosunkowo krótkim odcinku.

(...) Cały wschód wielkoniemieckiej Rzeszy wyrzucił n adrogi ponad 6 milionów osób. Ucieczka przypadła w środku srogiej zimy. Śmierć szerzyła wśród uchodźców straszliwe spustoszenia, zwłaszcza, zwłaszca wśród dzieci i starszych osób. Już teraz ocenia się liczbę ofiar na 150 do 200 tys. osób . "

Tu plebania przy kościele św. Maurycego:

3 komentarze:

jolek pisze...

Nie słyszałam do tej pory o tej postaci, ale Twój wpis zachęcił mnie do pogrzebania w informacjach na jego temat. Jak zwykle urocze zdjęcia: szczególnie podoba mi się to rozmazane z wieżą kościoła i pezsłaniającymi ją gałęziami.

Bobe Majse pisze...

Dziękuję. Gdyby nie Ty, Saro, być może nigdy nie usłyszałabym o proboszczu i jego kronice. Pozdrawiam serdecznie, Ola

Bobe Majse pisze...

Droga Saro, na Bobe Majse czeka na Ciebie wyróżnienie. Serdecznie pozdrawiam, Ola

http://bobemajse.blogspot.com/2010/01/ucze-sie.html