środa, 11 lutego 2009

Dom


Gregor Thum, o którym już wspominałam, w swojej książce o Wrocławiu tuż po zakończeniu wojny wiele razy cytuje pamiętnik Joanny Konopińskiej. Zacytuję za nim i ja - fragment z października 1945:

"Siedzę teraz przy biurku i spisuję moje wrażenia, choć pewnie lepiej byłoby zabrać się do urządzania mieszkania. Żeby tak można było wysprzątać i wymieść z domu tę obcość, tę niemczyznę wyzierającą z każdego kąta. Zamiast pisać, powinnam biegać po mieszkaniu ze szczotką i ścierką. Obecnie na każdym kroku napotykam na przedmioty należące do kogoś innego, świadczące o czyimś życiu, o którym nic nie wiem, o ludziach, którzy ten dom budowali, tutaj mieszkali, a teraz być może już nie żyją. I jak tu zaczynać nowe życie? Nie, nie wyobrażam sobie, abym kiedykolwiek mogła powiedzieć, że to jest mój dom."













Siostra mojej prababci wprowadziła się do domu, w którym było WSZYSTKO jakby nigdy nic. To bardzo dziwne; Thum opisuje wielokrotne pożary, szabrownictwo w celach wzbogacenia się lub ratowania życia (żywność, garnki, ciepłe ubrania), celowe niszczenie mienia przez obłąkane komanda oblężonego Wrocławia i inne takie. W mieszkaniu, o którym piszę, nic z tego się nie stało. Podobno na podłodze były ślady pakowania się w pośpiechu, ale nawet nie można tego było nazwać bałaganem.
Nie posprzątała tam tak, jak chce to zrobić autorka pamiętnika, bo wiele lat później jako dziecko siadywałam tam na słodkim, poniemieckim stołeczku, dostawałam chleb z miodem i masłem z wielkiego, poniemieckiego kredensu, smarowany w właśnie takiej, lwowskiej, kolejności - piłam z poniemieckich filiżanek, zaglądałam ciotce w poniemieckie szafy - a tam wisiały lwowskie futra - nie zbliżalam się na bliżej niż metr do poniemieckiej, przeszklonej szafki z wyeksponowanym szkłem - bo można stłuc - spałam czasem w cudownym, poniemieckim łóżku, nieprawdopodobnie dębowym, jak jakiś drewniany korab. W ogóle słowo "poniemiecki" było słowem - kluczem i oznaczało (w takiej właśnie kolejności): bezpieczny, duży, przyjazny, rozleniwiony słońcem, o dobrej jakości (! ), w dobrym guście, w ciemno akceptowany.

Gdzieś spod tych znaczeń wygrzebało się słowo-esencja powyższych: mój.

I pomyśleć, że u podstaw mojej sielanki było pozbawienie kogoś mienia.

Zjawisko przedziwnego zaakceptowania -takiego na granicy uwielbienia i gloryfikacji - przedwojennego Wrocławia dopadło nie tylko mnie. Miła ta dolegliwość dotyczy ogólnie pokolenia wnuków przesiedleńców i doczekała się konferencji naukowej. Jest to dla mnie jakiś ewenement psychologiczny, dla patrzących z zewnątrz - niezrozumiałe i często nieomal potępiane dziwactwo. Cieszę się jednak, że należę do tych stukniętych - mamy za swoją stukniętość co najmniej dwa bonusy: żyjemy sobie trochę w dwóch czasach, co jest ciekawe i pobudza intelekt, a miłość nasza wytwarza oczywiste, nie wymagające wyartykułowania porozumienie. Rozpoznajemy się w półsłowie, rzuconej jak oczywistość dawnej nazwie, w stwierdzeniu: muszę zrobić zdjęcia temu i temu obiektowi.
Nie pytajcie, o co w tym chodzi, bo nie mam pojęcia - jedynie w tym uczestniczę. Polecam, zapraszam.

10 komentarzy:

IzaO. pisze...

We Wrocławiu byłam tylko przejazdem. Biorąc pod uwagę, że dziesięć lat poświęciłam na to, by poznać Polskę...jest mi w obliczu nieobecności Wrocławia na moich polskich szlakach wstyd. Breslau znam tylko z Krajewskiego. "Się nadrobi"- jak mówi moja córka. Ba! Mus nadrobić! Podoba mi się lekkość Twojego pisania...i królik w torebce. Będę zaglądała do niej częściej ;)-jeśli pozwolisz.

opakowana pisze...

Ja bym jeszcze rozwinela te dobra jakosc do- solidne i nie do zdarcia (czyli w sumie na to samo wychodzi, ale to sa slowa, z ktorymi ja sie wychowalam z w tym kontekscie poniemieckosci). a w ogole to ja to wszystko rozumiem sie zgadzam. I cierpie gdzies w glebi duszy, ze nie mieszkam juz od tak wielu lat w moim Wroclawiu... i az smieszne, ze moj mikro-mikro-Kosmos skladal sie przez 23 lata zycia z niezbyt wielkiej czesci Wroclawia... Biskupin, Sepolno - schodzone na piechote i kazdy kat (wtedy, dawno temu) znany, piesze spacery do ZOO (nawet raz wejscie do zoo przez wdrapanie sie na mur, przy przystani...), lyzwy na Pergoli (czasem tez na...Odrze!!!! czlowiek mlody to przerazliwie glupi bywa, hehe), w lecie reszta Parku za Hala, sam Plac Grunwaldzki, a przed nim - Kliniki, pozniej okolice Rynku, jakby kolo, Swidnicka z przylelosciami, Swierczewskiego (juz mi zostanie tak, hehe, bo NIGDY nie pamietam czy teraz to jest marszalka, czy papieza..), Powstancow do Drukarskiej...i tu sie w sumie moje granice zamykaja. Wystarczalo w zupelnosci.
Rozmarzylam sie...a wszystko przez Twoj blog! Dziekuje bardzo, ze go prowadzisz. Miod na serce tulacza ;)

sidi_4don pisze...

To uwielbienie przedwojennych, poniemieckich części naszego pieknego kraju nie dotyczy tylko Wrocławia. Pół swojego życia wychowałem się w Bydgoszczy, pół na Mazurach. I dopiero pobyt na Mazurach, na które dzisiaj z uwielbieniem i pewnym przekasem mówie Prusy, bądź jeszcze dosadniej Ostpreussen, otworzyło mi oczy na piękno mojej rodzimej Bydgoszczy zaprojektowanej i zbudowanej przez Niemców. Jest w tym wszystkim coś tajemniczego i ekscytującego. Lata spędzone w Mrągowie nauczyły mnie też szacunku do tych osiągnięć i innego podejścia do Niemców i tej poniemieckośći... Przepiękne zdjęcia... Chyba zaczne biegać z aparatem i robić zdjęcia mojej Bydgoszczy :)

Ita pisze...

Taką historię ,o wprowadzeniu się do poniemieckiego mieszkania ,wysłuchałam od swojej teściowej . Pod koniec wojny ,podczas bombardowania runęła jedna ze ścian budynku w którym mieszkali . Dziadek męża ,wyruszył na poszukiwania zastępczego lokum . W ten sposób zamieszkali w opuszczonym pospiesznie przez niemców mieszkaniu .Na stole stał jeszcze obiad !W Kaliszu , tak jak we Wrocławiu i wielu innych miastach ,takie historie były na porządku dziennym.

festoon pisze...

Dzięki Saro za chwilki,które dziś spędziłam na obu Twoich blogach.Trochę mi ostatnio szaro,ale jak zajrzę do Ciebie,to jakoś tak cieplej:)

Sara pisze...

Miło, że do mnie wpadliście wszyscy:))) Zwłaszcza cieszę się z możliwości poznania nowych gości i ich włości.

IzaO: nadrobić należy koniecznie:DDD Ten Breslau Krajewskiego, nie żebym go krytykowała, ale hm... nie do końca jest to moim zdaniem TEN, o który się my tu obijamy codziennie. Ostatnio rozmawiałam o tym z koleżanką i zrobiła ona trafne porównanie - że Krajewski jakby wziął wiele starych pocztówek i zrobił z nich kolaż. Staranność tej pracy robi wrażenie, ale elementy są dalej jakby wycięte z papieru, z kontekstu... czepiam się. Jestem mu wdzięczna za dogrzebywanie się do dokumentacji życia codziennego, ale to jest obraz w jakiś sposób niepełny.

Opakowana - :)
Mieliśmy w domu nóż, był najlepszy, choć wyglądał właściwie jak sztylet - taki pościerany od używania. Miał ksywkę "poniemiecki" i oczywiście taki był - podaj mi ten poniemiecki nóż, mówiło się. Kompletnie nie do zdarcia; zastanawiam się, czy przez kontrast z innymi nożami, być może ówczesnej jakości, i dochodzę do wniosku, że nie. Nigdy potem nie widziałam tak "zajechanego" (a przy tym najlepszego na składzie!!) noża. Taka wspominka mnie naszła:)

Sępolno i Biskupin - to miałaś szczęście! Najpiękniejsze chyba rejony. Też mam takie, których praktycznie nie znam, staram się je jakoś odkrywać - ostatnio kusi mnie Leśnica i peryferyjne Stabłowice.

Sidi_4don - fajnie byłoby, gdybyś powrzucał trochę zdjęć Bydgoszczy! Może jakieś opisy do nich też:) Ja też myślę i mówię czasem o tych terenach Prusy...
Raz zwiedzając pałac w Detmold w Płn. Westfalii zobaczyłam w sali myśliwskiej - matko!!! jakiego łosia-giganta - oczywiście sam tylko łeb jako trofeum, ale on był... no, co najmniej podwójny!!! I podpis, że upolowany w Twoich okolicach, niezbyt tak znowu dawno...

Ito - Kalisz znam niestety tylko z "Nocy i dni"... Jakby tak kiedyś spisać podobne historie!

Festoon - ;)

llooka - K a r o l i n a pisze...

Ależ mnie zawsze kręciły takie stare kamienice. Ostatnio będąc w Łodzi węszyłam po takich zapuszczonych miejscach. Te klatki z krętymi schodami, witrażowymi oknami i odrapanymi ścianami to cały urok starych kamienic. Ostatnie zdjęcie powalające. Robisz piękne i klimatyczne zdjęcia reportażowe. Pozdrawiam!

joanna pisze...

Ależ miło było tu u Ciebie posiedzieć i poczytać sobie wieczorkiem, w spokoju i ciszy...

Pozdrawiam serdecznie :)

Elisse pisze...

Saro- zawsze z przyjemnością do Ciebie wpadam, oprócz uciechy dla oczu, zawsze można znaleźć i coś dla duszy..
serdecznie pozdrawiam

Malska pisze...

Jeżeli chodzi o temat "Dom" jako taki, to ostatnio jest u mnie bardzo aktualny, bo okolica, w której mieszkam robi wszystko, żeby jej coraz bardziej nie lubić i z większą intensywnością marzyć/planować zmnianę...
Tu, gdzie mieszkam była kiedyś bardzo ekskluzywna dzielnica dla Niemców. Szczegółem jest, że kamienice w większości były własnością Polaków, więc czynsze płacono Polakom ;). Pełno tu więc secesyjnych kamienic z wlotem na listy w drzwiach wejściowych z napisem "Briefe, Zeitungen". "Poniemeickość" jest dla mnie pojęciem neutralnym, Poznań przed wojną byl formalnie polskim miastem, więc duża część Niemców wyjechała w okresie międzywojennym z własnej woli.
Kiedy wyobrażam sobie ludzi, którzy zostają wypędzeni ze swoich domów, zostawiając obiad na stole i bałagan na podłodze stają mi w oczach łzy. I nieważne czy to Polacy na Wschodzie czy Niemcy w Breslau...