Jest to wydany pięknie doktorat Gregora Thuma. Jak widzicie mam szczęście mieć oryginał i bardziej niż świetny polski przekład Małgorzaty Słabickiej. Gregor Thum jest historykiem i slawistą, urodził się w Monachium, a studiował w Berlinie i Moskwie; pracował na Viadrinie we Frankfurcie nad Odrą, a teraz - niestety dla nas - wykłada historię w Stanach. Że też nie poszłam na wielką galę do Ratusza, gdy przedstawiał swoją książkę! Jedna z tych rzeczy, nad którymi lepiej nie myśleć, tylko zacisnąć zęby i już tak nie robić.
Czyta się jak powieść, a opowiada ona o zaniedbanym przez historyków, niezwykle dramatycznym momencie przejęcia miasta przez polską administrację w 1945. Niby się te rzeczy jakoś wie, nawet częściowo z czyichś opowiadań, niemniej pokazano mi teraz "kawą na ławę" pewne sprawy, których mogłam się tylko domyślać lub sobie wyobrażać. Tu mi je dano jako fakty i nie można już od nich uciec, że może jednak nie, że a nuż było lepiej... Mnóstwo fotografii i relacji świadków sprawia, że czyta się z zaangażowaniem i jednym tchem, ale też z tego samego powodu jest to lektura trudna, momentami bardzo. A Autor cudownie wybrnął z nieuniknionej niby emocjonalności. Zastąpił ją głębokim, płynącym m. in. z wiedzy, zrozumieniem. Wykonał ogromną i wspaniałą pracę; gdy to czytam, widzę nieomal ogrom fiszek, sieć mocno przemyślanych przez Autora połączeń faktów, ilość "tagów", jaką opatruje każde zdarzenie. Jest wielki. No i jeszcze jeden z niego polonofil do naszej kolekcji (Davis, Bidwell...). Co nowego sobie tam znalazłam? O okropnym wysiedleniu Niemców, w zimie, pożarze, na piechotę itd. (teraz nie chcę o tym pisać) wiedzą chyba wszyscy. O wspólnym zajmowaniu jednego mieszkania przez jakiś czas trudno nie wiedzieć, gdy zdarzyło się to np. sąsiadom (łzy przy rozstaniu i długa oraz cenzurowana korespondencja po wojnie), a w ogródku ma się bardzo nieoficjalny grób sąsiada-Niemca. Ale że np. wszystkie te przedmioty, które teraz kupujemy po giełdach staroci, zmieniały wiele razy właścicieli tuż po wojnie - były potrzebne do przeżycia - garnki, pościel, talerze - wiele razy szabrowane, kradzione sobie nawzajem, przekazywano informacje o tym, co w którym rozwalonym domu można jeszcze znaleźć... Jakby ktoś porządnie zamieszał w wielkim rondlu z ruinami i przedmiotami ich byłych mieszkańców. Tak więc to nie jest tak, że wszystko na Allegro jest "znalezione u babci na strychu", znaczy się zawsze tam było i już jest niepotrzebne, to może sobie kupisz, bo robię na strychu porządek. Nie nie nie. Może to ratowało kogoś od głodu czy śmierci z wyziębienia, a na strych babci trafiło po wielu przejściach. Pomyślmy o tym nabywając wrocławskie, poniemieckie przedmioty (też takie mam).
Inne spostrzeżenia rozparceluję po innych postach, bo sporo tego i na pewno książka Thuma będzie niejednokrotną tu inspiracją.
Morał ogólny z niej jest taki: dla przesiedleńców ze Wschodu i centralnej Polski było to kompletnie obce, nieprzyjazne, okropne i wrogie miasto i dopiero ich wnuki (w tym pisząca te słowa!) zaczęły się z nim utożsamiać, czuć się połączoną tym miejscem społecznością (patrz: pojęcie Heimat, np. tu), a nawet czuć się kontynuatorami dawnego, przedwojennego Wrocławia, który przestał istnieć. Choć formalnie - genetycznie? czy to ma znaczenie? - oczywiście nimi nie są.
Wczesne dzieciństwo w poniemieckim domku. Potem przeprowadziliśmy się gdzie indziej. Ale nic z tamtego miejsca nie pamiętam, więc to nie dlatego...:) Dziadek i Babcia -maniakalni Lwowiacy.
Zastanawiałam się, czy w opuszczonym przez babcie i dziadków Lwowie też tak mają, czy chlipią nad czymś, co jest "polskie". Historyczna sytuacja Lwowa i inna obecność tam Polaków niż Niemców w Breslau wskazywałaby na to, że raczej jakby nie. Mam też kilkoro znajomych z dzisiejszego Lwowa (Lviva, nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni!) i oni też nidgy o niczym podobnym nie wspominali. Aż tu nagle na blogu przyszywanej super-lwowianki, który zresztą mam w zakładkach, znalazłam takie słowa:
"Najbardziej jednak spodobała się nam wszystkim obrazowa metafora, której użył profesor* prównując tamten i współczesny Lwów. Zwrócił uwagę na to, że w czasie drugiej wojny światowej Lwów stracił około 80% ludności, a po wojnie został zasiedlony Ukraińcami z podlwowskich wsi i Rosjanami. I zmienił się diametralnie. Choć architektura pozostała ta sama - to tak jakby na scenie pozostawiono dekoracje, ale weszłą inna trupa aktorów, i zaczęła grać inną sztukę. Ale - rzecz przedziwna - po pewnym czasie ci nowi aktorzy zaczęli się czuć jak u siebie, jakby mieszkali tu od zawsze... i zaczęli grać tę starą sztukę! Jakby nic się po drodze nie wydarzyło."
*prof. Jarosław Hrycak z Uniwersytetu im. Iwana Franki we Lwowie
W ogóle polecam cały cykl opisujący powstawanie filmu o Lwowie, który Autorka bloga współtworzy. Życzę miłego tygodnia:)
W ogóle polecam cały cykl opisujący powstawanie filmu o Lwowie, który Autorka bloga współtworzy. Życzę miłego tygodnia:)
6 komentarzy:
Dzięki za ten wpis :) Mam trochę znajomych z Dolnego Śląska, których przodkowie w większości zostali "importowani". Dla mnie to abstrakcja, Poznań jest cichy i spokojny, Niemcy wyjechali w większości po odzyskaniu niepodległości (a raczej po wywalczeniu jej sobie przez Wielkopolan - tu panuje przekonanie, że Warszawa miała nas gdzieś i trzeba było wziąć sprawy w swoje ręce). To jest wiedza, którą mam z własnej rodziny i na podstawie opowiadań moich znajomych...
Wiele zależy od miejsca, z którego się pochodzi - dla mnie np. problem przesiedleń istnieje tylko na PNJNie podczas teoretycznej dyskusji na temat Eriki Steinbach i w czasie oglądania wiadomości, a dla niektórych to własna historia... Takie życie :)
Jak tylko przeczytałam Twój post,wiedziałam ,że też zainteresuje mojego męża .Przeczytał i chce tą książkę .Nic dziwnego ,studiował germanistykę we Wrocławiu i tego typu tematy bardzo go wciągają .
Kiedyś przyjaciel męża ze studiów opowiedział mi historię swojej rodziny .Jego mamę ,rodowitą berliniankę ,koniec wojny zastał właśnie we Wrocławiu .Przed zamknięciem w obozach ,niemcy ratowali się podejmując pracę ,tak właśnie zrobiła jego mama . Przez wiele lat ,nie wiedziała z kolei czy jej mama żyje w Berlinie.W końcu ,kiedy się odnalazły ,przyjechała do córki ,żeby zająć się dziećmi . Nasz znajomy do 7-go roku życia mówił tylko po niemiecku , a Babcia cały czas siedziała na walizkach ,czekając na moment kiedy pozwolą całej rodzinie wyjechać do Niemiec .Bardzo długo to trwało.
Wiele takich historii od niego usłyszałam ,niesamowite są losy ludzi w tamtych czasach .
Ito - Thum cały rozdział poświęcił takim właśnie sytuacjom. Mnóstwo Niemców zostało zmuszonych do zostania, by rozkręcać zrujnowane zakłady pracy i szkolić polskich kolegów. Zatrudniano ich za mniejszą stawkę, dlatego chętniej, a pracodawcy starali się dla nich o lewe zaświadczenia, że ich praca jest niezastąpiona i tak latami nie pozwalano im wyjeżdżać. Znali też oczywiście teren czy raczej to, co z niego zostało i pracowali jako listonosze, przy odgruzowywaniu itp. Zresztą sami sobie poczytacie:)
Serdeczne pozdrowienia dla Twojego męża! Gdyby miał kłopoty z dostaniem książki, niech pisze - u nas jest bez problemu.
Dzisiaj odwiedziłam wszystkie księgarnie w Kaliszu !!! Nie ma Thuma !!! A chciałam mojemu mężowi sprawić miłą niespodziankę takim prezentem gwiazdkowym , bo od momentu przeczytania Twojego postu ,niecierpliwie przebiera nóżkami ...ha ha ha ,tak mu spieszno do książki .
Jeżeli propozycja aktualna ,to poproszę Cię o przysługę i zakupienie książki dla mojego R.
Odezwij sie na :
anitamol@wp.pl
Pozdrawiam serdecznie.
Jestem w podobnych klimatach, bo niedawno przeczytałam książkę o wypędzeniach, a i temat u mnie rodzinnie aktualny. Thuma sobie zapamiętam!
Królewno - spokój, jaki był udziałem Twojej rodziny, to niesamowicie cenna sprawa!
Anno - a co takiego czytałaś?
Prześlij komentarz