A WIĘC z awersją do zapachu róż i lawendy nie mam szans w vintage'owym światku.
No nic to. Jedynie w wersji nalewkowej lawenda mi ujdzie - oto fotorelacja:
W zeszłym roku zalałam eksperymentalnie kilka gałązek z ogródka rodziców spirytusem i dodalam ziarenka kawy. Zapomniałam o tym trochę i uchowało się do tej pory! Poniżej to, co wyjęłam z butelki, czyli lawenda w wersji "ble":


Esencję natomiast uzupełniłam cukrem rozpuszczonym w wodzie (bo nie dodałam go na początku) i zagęszczonym, niesłodzonym (w takim razie) mlekiem z puszki. Nie podaję przepisu, bo wszystko było na oko. Wyszedł pyszny likier, a banalność kawy przełamuje jakby symboliczny posmak lawendy. Tylko trzeba wyraźnie schłodzić.
Zalałam zaraz oczywiście nową porcję; użyłam trochę za późno zerwanej i przez to już "nie takiej" lawendy, bo tu to nic nie szkodzi. Może da się w ten sposób uratować lawendę, z której Keri nie była do końca zadowolona? :)

A tu nowa i stara nalewka, ta ostatnia w wersji wyjściowej, czyli dla jednych takich od dawna oczekiwanych gości:

6 komentarzy:
brzmi niesłychanie zachęcająco - już dziś nastawię naleweczkę - tylko kawę w ziarnach muszę kupić...
ja również piję lawendą - ale jako dodatek do zielonej herbaty jest -nieziemska w smaku: delikatna z ledwo wyczuwalnym posmakiem lawendy (tak na "końcu języka")
Dzięki za podpowiedź! Też dzisiaj wypróbuję :)
No proszę, dwa moje ulubione kwiatowe zapachy skazane u Ciebie na "banicję"! ;)
A nalewkę mam ogromną ochotę wypróbować :)
Charlotte - zauważyłam to! (że to akurat Twoje ulubione!)
Jako, że uwielbiam i kawę, i lawendę nie mogę nie wypróbować Twojego przepisu. :)))
Pozdrawiam serdecznie :)
No ja sobie z kolei nie wyobrażam takiej lawendy zjeść... ani wypić... I jeszcze o fiołkowej nalewce ostatnio usłyszałam, że też można i chabrowej... może się kiedy skuszę, ale to jeszcze nie teraz :)))
Prześlij komentarz