czwartek, 8 grudnia 2011

Wieści z frontu

Kiedy dobrnęłam do muzeum, poprzednia wystawa była jeszcze demontowana (ale na drzwiach już wisi nasz śliczny plakacik), więc poszłam sobie gdzieś na czterdzieści minut.


Okolice te są zagłębiem second handów, posegregowanych według krajów, w niektórych są też książki i prawdziwa wełna w motkach - ale niczego tym razem nie znalazłam.


Po powrocie porozmawiałam długo i ciekawie z panią kustosz, dostałam lekarstwo na grypę i wszystkie akcesoria sobie w spokoju i równiutko porozkładałam. Panie umyły dla mnie gabloty i sobie poszły. Rozejrzałam się i dopadła mnie kompletna załamka.




Obrusy haftowane przez moją prababcię mają robić tło; tu walają się tymczasowo po ziemi.



Powoli zaczęły jednak wypływać jakieś aranżacje i nastąpił bardzo miły moment, w którym stało się jasne, że to da się ułożyć. Tylko trzeba donieść różne drobiazgi. 








 Potem zgasiłam światło. Przyjdę jutro.


4 komentarze:

Kankanka pisze...

Sara - ale ogarniasz wszystko, nie?

Inkwizycja pisze...

No więc sama widzisz, że się uda ;-) Będzie dobrze, a nawet bardzo! Przyjść w niedzielę, niestety, nie mogę. Ale trzymam kciuki!

Sara pisze...

Słuchajcie - ogarniam, co jest w tym wszystkim najbardziej nierealne!

Bo pisze...

dajesz rade Kochana
szkoda ze nie moge wpasc