środa, 16 marca 2011

Mam i ja

Od pewnego czasu zbierałam się w sobie i wreszcie, mocno świadoma historycznej chwili, przeszłam niejako poziom wyżej i noszę przy sobie UrbanCard, co oznacza, że w mojej głowie na zawsze (ale to zawsze) pożegnałam się z papierowymi biletami MPK. Oczywiście jest w nich pewna nostalgia. Tak mi się jednak bardziej opłaca i nie lubię wysypujących się z kieszeni papierków, i biegów w poszukiwaniu kiosku... Papierowe bilety jeszcze istnieją, ale widać, że miasto dąży do ich stopniowej eliminacji. Co za czasy.


Najpierw spotkałam automaty do  biletów z napisem, że kończą działalność i dziękują klientom za długie czasy razem. Szok. Potem poinformowałam się co do karty plastikowej i wpadłam w tryby machiny-misia na miarę naszych możliwości.
Można sobie zamówić UrbanCard przez Internet, wybrać linie MPK, datę, dzień miesiąca, w którym traci ważność, przesłać swoje zdjęcie i wyrobią ci imienną kartę. Spodziewać by się można było, że ją przyślą do domu - ale nie. Trzeba się po nią pofatygować i odstać w długiej i powolnej kolejce (choć pan przy kompie bardzo się naprawdę starał i był super profesjonalny).

  

Mija miesiąc i trzeba sobie za kolejny zapłacić już samemu, bez pana. Wkładamy w tym celu UC w specjalne, nowe automaty, w których jest mini-terminal i można zapłacić kartą. W pięciu automat powiedział mi,  że nie widzi mojego banku czy coś. Zapłaciłam więc wieczorem przez Internet (a tego dnia musiałam mieć papierowe bilety!) Dostałam mejla, że wszystko OK, zapłacone, a niniejszy mejl jest na to dowodem. Ale nie mogę jeszcze jeździć (nadal kupuję więc papierowe bilety), bo trzeba kartę ZAKODOWAĆ, czyli włożyć we wspomniany już automat i nacisnąć przycisk "zakoduj bilet kupiony przez Internet". 10 automatów (są też we wnętrzach pojazdów) powiedziało mi, że nie widzi jakoś w systemie mojego kupionego biletu i że mogę sobie teraz za niego zapłacić, kartą, ale nie widać mojego banku. 
No to jeżdżę na papierowych, a numer do reklamacji ciągle zajęty. 


 Ktoś, kto wymyślił ten system, jest po prostu głupi. Albo zrobił to specjalnie. Albo ma jakieś problemy ze sobą. Wszystko firmuje Mennica Polska, autorka świrniętych automatów.

Jedyna fajna rzecz to to, że można sobie - np. już w autobusie - kupić bilet przez komórkę. Kanarowi pokazuje się sms potwierdzający wpłatę z komórkowych zasobów. Jak się komuś rozładuje, zanim przyjdzie kanar, to ma pecha.

6 komentarzy:

ZiŁ pisze...

No u was to się chociaż jakoś nazywa chwytliwie i jewropejsko (czy tam angloamerykańsko) - w naszej ex-ojczyźnie posługiwaliśmy się "kom-kartami", które nic wspólnego ani z żadnym kom, ani tym bardziej z jakąkolwiek kartką, nie miały.

Inkwizycja pisze...

Baaardzo to skomplikowane, chociaż w założeniu pewnie miało być proste.
Ostatnio miałam okazję korzystać z komunikacji miejskiej - po kilku latach bez tramwaju - i wzbudziłam ogólną wesołość swoim nieprzystosowaniem i niewiedzą... Widać wrocławianie jakoś się w tych meandrach biletowo-przesiadkowych orientują ;-)
Pozdrawiam!

Sara pisze...

ZiŁ: No właśnie! Przyznaję, poleciałam na lans i gadżet:)

Inkwizycjo: to jest taki specjalny rodzaj wrocławian, ja np. nie mam o niczym pojęcia i chcę tylko zapłacić i jeździć kilkoma stałymi trasami:) Póki co mi się nie udaje:)

Prawie każdy ma jakieś przygody z nowym systemem. Dziś koleżanka opowiadała mi, że automaty mówią, że wzięły kasę z jej konta, a naprawdę nie biorą... I jak zażądają kiedyś jakiejś bajońskiej sumy na raz, to nie będzie fajnie. A ona jeździ z zupełnie legalną kartą, a reklamacja nie odpowiada...

Wkurza mnie bardziej niż mocno, że ktoś ten system opracował i wziął nielekką pewnie kasę. Urban legends będą krążyć kiedyś o tych kartach...:)

holka polka pisze...

pamiętam jak w radio wrocław nabijali się z tego, jak wymawiać "urban card". a z innej beczki, to mimo że nie wiem, jak wyglądasz, śniłaś mi się :) pozdrawiam

Inkwizycja pisze...

Wiesz, Saro, ja mieszkam pod Wrocławiem, po "właściwej" stronie biorąc pod uwagę dojazd do pracy i właściwie do centrum nie wjeżdżam. Tak już od 7 lat... a jak mi się już zdarzy, to szukam tych parkingów, co kiedyś, a tam - centra handlowe;-))
Niedawno zobaczyłam pierwszy raz taki tramwaj jak rakieta ;-) i dałam głośno wyraz swojemu zachwytowi...
Kurczę, jak to wszystko się przez te kilka lat zmieniło... i skomplikowało.
Ale kocham to miasto... platonicznie ;-)
Pozdrawiam!
PS
"Wydawnictwa" nie odwiedziłyśmy w końcu, ale co się odwlecze...

Sara pisze...

Te tramwaje jak rakieta jeżdżą tylko po jednej linii i są listkiem figowym niedostatków MPK chyba. W ogóle najgorsze w zwykłych tramwajach są chyba te wysokie schodki, jak w PKP. Brawa dla dizajnera.


Holko polko, naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Mam nadzieję, że się sprawowałam i obyło się bez jakichś ekstrawagancji:)))))