Dwa zupełnie różne wrocławskie domy. W jednym silne klimaty lwowskie, przy wyluzowaniu mówi się z domieszką dialektu. W drugim tradycja lwowska jest świadomie przemilczana, resztką sił walczy w kuchni. Ci robią wszyściuteńkie potrawy sami, z wielkim talentem, i są one pracochłonne i pyszne. Ci drudzy głównie latają w stresie po supermarkecie i machają rękami. Z dzieci biegających wokół stołu jedni się cieszą, drudzy się krzywią. Tu ludzi dużo, tam mało. Tu jest mięsko jak najbardziej, tam niech Pan Bóg broni. U jednych zawsze pada w Święta ogrzewanie, u drugich poziom wody w rurach. Choinka obleśnie sztuczna i gigantyczna prawdziwa. Luz i zadęcie. Karp i zero karpia, bo biedne zamordowane zwierzątko ma ości. Kolędy z przytupem kontra rzewne. Początek o 16.30 versus 19.30. Piękne opakowania / worki foliowe.
Wychowankowie tych specyficznych, acz dość uroczych domków postanowili pewnego razu stworzyć trzecią, ZUPEŁNIE INNĄ rodzinę. He he.
A w Wigilię urządzili sobie maraton po obu swojskich klimatach, a to dlatego, by same Święta spędzić ZUPEŁNIE PO SWOJEMU. Wyszło jak zawsze:)))))
Wigilie, kolejność przypadkowa, podobnie jak cech w wyliczance:
I same Święta:
2 komentarze:
brzmi znajomo.
po maratonie i wizycie na dwóch Wigiliach, kiedy czułam się jakbym przeskoczyła z jednej planety na drugą (a słowników międzygatunkowych nie rzucili), czuję się jak Obywatel ostatniego zdjęcia.
Ciekawe jest to zjawisko, ale obserwacje bardzo wyczerpujące... To była pierwsza Wigilia tego typu dla nas i, jak mi obiecano, ostatnia...:) Co nie znaczy, że było źle. Ale pora budować coś swojego...
Pozdrawiam pod kątem Nowego Roku!
Prześlij komentarz