wtorek, 13 kwietnia 2010

Póki my żyjemy

Już mam naprawdę dość i nakładam sobie szlaban na słowo "samolot".
Niemniej jednak samolot rozpanoszył się mocno w mojej głowie.

Mdłości z przedawkowania; cieszę się, że nie mam TV która dopiero daje czadu, ale i net nas nie oszczędza.
Mdłości fizyczne; choć jestem wnuczką lekarza sądowego i takie tematy tudzież zdjęcia (!) pojawiały się w domu, źle znoszę doniesienia o tym, po czym kogo zidentyfikowali. To chyba niepotrzebne informacje, tak mi się jakby wydaje.

Pierwsze wrażenie: niektórzy z nich w pewnym momencie życia stali się postaciami z komiksu; pozwalaliśmy im wygłaszać piramidalne bzdury, należy to bowiem do gatunku. Śledziliśmy ich iście komiksowe losy, spory, wypowiedzi, wyczekiwaliśmy, co zabawnego w kolejnym odcinku. Nagle - bach! - i zaczęli znowu być ludźmi. Zaskoczyli mnie.

W kwestii patriotyzmu: znowu, ale tym razem naprawdę boleśnie, dowiaduję się, że mój jest INNY i coś z nim nie tego. Mniej więcej opisuje go takie znalezione w necie coś:


W kwestii formy: nie płakałam, bo jestem twardziel:P Modliłam się za nich i ich rodziny i planuję jeszcze; nie wywiesiłam flagi, bo nie umiem nią machać.

I jest jeszcze małe coś. Jednego z panów miałam kilkakrotnie okazję spotkać osobiście i bardzo polubić. Zaskoczyłam samą siebie maniakalną potrzebą sprawdzania co jakiś czas, czy nie napiszą czegoś o nim. Czynność bez sensu, bo przecież i tak wiem, że poleciał. I, jak powiada mój mąż, "co to w sumie za różnica, czy złożyli już te puzzle czy wpadł do lisiej nory i nigdy go nie znajdą". Święte słowa, choć twarde. Pracuję nad wypracowaniem jakiejś formy żałoby po nim.

I TYLE W CZĘŚCI "PERSONAL", przepraszam, że aż tyle:),TERAZ "BRESLAU":

Powyższe wydarzenia każą mi myśleć o innych dwóch osobach, przedwojennych wrocławianach, których najprawdopodobniej też już nigdy nie zobaczymy.

Pierwszy miał ksywkę "Napoleon", jego terenem były Popowice. Na portalu Wratislaviae Amici piszą o nim zdawkowo, że: "gość bez nogi, który włóczył się jeszcze w latach 80-tych w rejonie Popowic. Ciężki, zielony płaszcz (każda pora roku), broda. Opowiadał fantastyczne rzeczy i jeździł na bilety, które rysowały mu dzieci". Podobno nogę i rozum stracił na wojnie i ufał tylko dzieciom, tylko z nimi rozmawiał.

Na drugiego wołano "Kipper!" (nazwisko? ksywka?), gdy chciano przepłynąć przez Odrę w miejscu dzisiejszej kładki za Instytutem Niskich Temperatur (ul. Na Niskich Łąkach, ul. Międzyrzecka). Przewoził ludzi łódką na drugi brzeg jeszcze w latach pięćdziesiątych, miał charakterystycznie uszkodzoną twarz, czapkę wojskową z usuniętymi wszelkimi blaszkami, znał tylko kilka słów po polsku...

Znacie ich? Co się z nimi stało?..

4 komentarze:

Bobe Majse pisze...

Moje refleksje w ostatnich dniach są takie:
- tragedią jest śmierć ludzi, tak pojedynczego człowieka, jak i grupy; "szaraczka" jak i kogoś ze świecznika
- kwestię niepodważalną (tragedia śmierci) należy oddzielić od polityki (nie zmienię oceny prezydenta i jego rządów tylko dlatego, że zmarł (i rodzaj śmierci też nie ma na to wpływu)
- osobiście absolutnie nie zgadzam się z pochówkiem na Wawelu
- na wiele obecnych zachowań psychologia już dawno znalazła określenia / wytłumaczenia
- żal mi rodzin, bliskich zmarłych; tym, którzy w ziemi już wszystko jedno, a cierpią ci, którzy muszą dalej żyć, zmagać się z problemami emocjonalnymi, a także tymi dnia codziennego; dla tych osób to niezwykle trudny czas i nad nimi się pochylam
- ponieważ wiem, że umrę, osobiście życzyłabym sobie śmierci razem z najukochańszą osobą, aby samej nie cierpieć po stracie, lub umierając powoli być świadkiem cierpienia drugiej strony

Anonimowy pisze...

Ja płakałam, bo mam niestety bujną wyobraźnie emocjonalną i zbyt dobrze znam poczucie strachu. A im pewnie na chwilę przed towarzyszyło.
Ludzie, którzy mówią o trudnych doświadczeniach potrzebują o tym mówić, żeby wietrzyć sobie głowę. Nie zmieniłam zdania ani przekonań politycznych po tej katastrofie. Jest to dla mnie bardziej śmierć prezydenta kraju niż Lecha Kaczyńskiego konkretnie. Myślę sobie jednak, że każdy ma tę żałobę prawo przeżywać po swojemu. Mimo że ja bym ich nie chowała na Wawelu, to myślę sobie jednak, że jak chcą, to niech chowają (odgradzając ich tym samym od ludzi). Modlić sie za nich będę chyba jeszcze długo, bo to jedyne, co żywi mogą zrobić dla zmarłych. Ta cała reszta jest tylko dla żywych.
Życie toczy się dalej, w moim życiu prywatnym (szeroko pojętym) ostatnie dni dały raczej pewną nową możliwość, więc raczej przepełnia mnie teraz spokojna jakaś radość z nadzieją, że może uda się zostać pracownikiem pewnej firmy. Takie jest życie, nie usiądę przecież i nie będę patrzeć w ścianę przez cały czas trwania żałoby narodowej...

Anonimowy pisze...

I jeszcze...
Cieszę się, że mam Mufę, bo ją w ogóle nie obchodzi to, co się stało. trzeba się nią zajmować, jak gdyby nigdy nic,. I to jest fajne w zwierzakach (i w dzieciach pewnie też ;) ) że trzeba prowadzić dalej normalne życie. Trzeba. Żeby nie zwariować.

Sara pisze...

Bobe Majse - szkoda, że nie znaleziono też na takie zachowania lekarstwa!..
Dobrze, że to już się kończy, nie mogę zdzierżyć dłużej. Rodzinom zmarłych ta szopka pewnie też nie ułatwia żałoby, z rodziną pary prezydenckiej na czele.

Zirytował mnie podział na bardziej i mniej świecznikowe osoby. Już nie mogę, że się powtórzę.

Kasiu - dla mnie to była bardziej śmierć Lecha Kaczyńskiego właśnie, niż prezydenta. Tego blondynka, którego znamy z filmu o kradzeniu księżyca. Bo chociaż był formalnie moim prezydentem, trudno mi było ten fakt zaakceptować i pamiętam doskonale, jak się autentycznie popłakałam (z inaczej niż w jego wykonaniu rozumianego patriotyzmu:), gdy wygrał wybory. Natomiast jego śmierć przypomniała o innych aspektach jego życia, do których nie mieliśmy dostępu, a które niewątpliwie były.

Mam nadzieję, że facet choć trochę się wyluzował i się teraz świetnie bawi:)))

Co do dzieci - faktycznie codzienne, powtarzalne czynności pomagają w takich sytuacjach. Nie musiałam aż w nich szukać ratunku. Ominęło mnie też tłumaczenie synkowi, o co chodzi - nie mamy TV i nie zauważył w ogóle niczego, co mnie bardzo cieszy. To nie jest informacja dla trzylatka moim zdaniem (przynajmniej dla mojego nie). Akurat zaczyna poruszać pomalutku temat śmierci i widok samolotu i ogólnej histerii nie pomógłby mu chyba, ani mi w tłumaczeniu. Te obrazki malowane przez dzieci - mierzi mnie to jakoś, choć z drugiej strony może dzieciaki tak odreagowują to, co rodzice pozwolili im oglądać. Raczej jednak trąci mi to wkręcaniem dzieci w kult przywódcy. Ufff, dobrze, że jeszcze tylko jutro...