wtorek, 2 września 2008

Pamiętnik mojej babci

Wspaniale blogująca GLOBALISTKA naciągnęła mnie swoim postem na klimaty rodzinne, pomyślałam, że pochwalę się przy okazji pewnymi przedmiotami.

Śledzenie rodziny przynosi wiele emocji, wykonuję je nieprofesjonalnie, wymagałoby chyba zaangażowania wielu aspektów życia, że wymienię tylko finanse i czas; jednak nawet to, co zbiorę czy utrwalę daje do myślenia. O czym - każdy chyba sobie może snuć na tej bazie na swój własny, ulubiony temat... :)

Żeby to jakoś uporządkować, zrobię może przegląd narodowości, w jakie jestem przez rodzinę wplątana. Dzisiaj: koneksje żydowskie na przykładzie pamiętnika mojej babci - takiego do wpisywania się, nie dziennika. Większość wpisów pochodzi z okresu, gdy babcia (ur. 1921) miała 10 lat. Ogromna większość to żydowskie koleżanki, jedna z nich przeżyła i mieszka obecnie i Izraelu, i obie damy dzwonią do siebie co miesiąc na zmianę. Dostajemy też czasem strasznie długo idącą i sprawdzaną paczkę z pysznościami.

We Lwowie najbliżsi przyjaciele babci i jej rodziców byli właśnie tej narodowości. Wyjeżdżali razem z ukochanymi sąsiadami na wczasy, dziś by się rzekło agroturystyczne. Odwiedzali się na przeróżne święta i wyżerali sobie nawzajem tradycyjne jedzonko, babcia często wspomina, jak nawet dorośli zaśmiewali się zrywając cukierki z choinki, takie to im się wydawało fajne, i po ich wizycie choinka była zawsze przerzedzona. Potem z koleżankami babcia nosiła nauczycielkom i dziewczynom jedzenie do getta. Nie chcę tu pisać o wojnie, choć może czas sprzyja, ale zostawmy to i posiedźmy chwilę w lepszych czasach.

Zwróćcie proszę uwagę na wykonanie wpisów - malunki farbami itp. Staranność, bardzo niedzisiejszą.





Oprócz koleżanek, czyli drugiej rodziny, byli też członkowie rodziny, choć głębiej w przeszłości i niezbyt obfotografowani. Ale po tym wszystkim pozostało nam kilka potraw, kilka powiedzonek w jidisz (np. mama mówi nadal "meszugene" - spolszczona wymowa "stuknięty, niepoważny, świr" - na kogoś kto ją zdenerwuje nieodpowiedzialnym zachowaniem). I chyba uroda, często brana przez obcych za jednoznaczną - pytają nas czasem, czy jesteśmy Żydami. Chyba że jest to tylko przypadek.

Lubię wrocławską synagogę, lubię, gdy mój synek bawi się przed nią (jest tam czysty i bezpieczny placyk, spokój, obok ogródki trzech knajp). Mówimy na ikeowski świecznik bożonarodzeniowy "adwentowo-chanukowy". Chętnie gotuję żydowskie potrawy. Czuję się czasami, jakby mi ukradziono fajnych sąsiadów.

12 komentarzy:

absence pisze...

Czasami chcielibyśmy ukryć swoją tożsamość, zaprzeć się jej. Ale ona do nas wraca w każdym momencie życia. Cieszę się Saro, że utożsamiasz się ze swoim pochodzeniem, jesteś go coraz bardziej świadoma, pielęgnujesz wspomnienia i pamiątki rodzinne. To jest nasza skała, opoka.
Pamiętnik jest śliczną i cenną pamiątką. Pozdrawiam ciepło :)

Sara pisze...

Droga Globalistko, dziękuję za miłe słowa. Trudno powiedzieć, czy jestem coraz bardziej świadoma, bo zawsze byłam i po prostu to sobie było, tak jak kolor oczu czy coś. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym chcieć ukryć którąś z moich tożsamości; byłoby to bez sensu, jak ukrywanie koloru oczu właśnie, przede wszystkim PO CO? Fakt, że akurat z żydowskim pochodzeniem wiążą się w Polsce emocje i nie jest ono odbierane neutralnie, ale nie dajmy się zwariować. Szczęśliwie nie muszę obracać się wśród ludzi, którzy mogliby mi sprawić z tego powodu jakąś przykrość, a i nie myślę o tym na co dzień. Niewątpliwie jednak wszystkie te moje różnonarodowe koneksje (o których pewnie jeszcze wspomnę, gdy naprawię kompa) wpływają z głębi na moje zachowanie i zainteresowania, a na sposób myślenia to już całkowicie.

Malska pisze...

Historia mojej rodziny jest jasna i prosta, chyba że o czymś nie wiem. W każdym bądź razie, jeżeli chodzi o pochodzenie, to niedosyć, ze Polacy, to w dużej mierze jeszcze na dodatek Wielkopolanie, wiec nuuuuuuuuda ;)

Sara pisze...

Och, Królewno, jak historia rodziny może być prosta i nieskomplikowana! Chyba, że trzymałaś ich wszystkich przez cały czas pod kloszem...;) Historia Wielkopolski na prostą mi nie wygląda. Ale jeśli mieli względny spokój i nie było faktycznie żadnych afer/porwań/mezaliansów, to tylko się cieszyć. Może opowiedz coś!

Malska pisze...

Hmmm... rozwody się liczą?
A, prapradziadek miał kochankę, oficjalną. Zmarła niedawno nazywana "ciocią", ale nigdy jej nie widziałam, bo to była kochanka w Niemczech.

Sara pisze...

MATKO co to jest "oficjalna kochanka"?! Pytam, bo nigdy nie wiadomo, co to człowieka w życiu spotkać może... ;) Co na to praprababcia? I chyba duża różnica wieku była.

Sara pisze...

...a u kolegi w rodzinie zdarzyło się porwanie, i to za czasów młodości jego babci, czyli za tzw. żywej pamięci. Gdy dziadek zwlekał z oświadczeniem się, babcia przyjechała pod jego dom (jakimś pojazdem konnym), kazała służącemu go budzić i żeby szybko zszedł bo dzieje się coś strasznego, a gdy wpadł do powozu i pyta, co się stało, powiedziała ruszając: właśnie mnie porwałeś. Nie moja rodzina, ale przytaczam, bo metoda godna pamięci i rozpowszechnienia:)

Sara pisze...

Słuchajcie, ktoś napisał komentarz, wyświetla mi się że jest do moderowania, a jak w niego klikam, to niby że nie ma nic do moderowania i tak w kółko... przepraszam autora, ciekawam, kiedy to się skończy.

Malska pisze...

Sara, to taka kochanka, że wszyscy o niej wiedzą i (chyba) akceptują ten stan rzeczy. Praprababcia była w Polsce, a małżonek z kochanką w Niemczech. I tak aż do śmierci praprababci... Babcia wróci z wojaży po Europie, to ją wypytam, co na to praprababcia... A różnica wieku to duuuuża bardzo była...

Madzia pisze...

Ta pamiątka w postaci pamiętnika jest cudowna, a te malunki...są takie delikatne...Niektóre historie rodzinne są bardzo interesujące. Połowa mojej rodziny mieszka na Litwie, ale ja niestety znam tylko jedną ciocię.Pozdrawiam

Barbarella pisze...

Zazdroszczę tylu pamiątek...
nam babcia opowiadała przeróżne historie wojenne, raczej smieszne niz straszne, ale bylam za mloda zeby je spisac, a teraz kiedy moge i chce, to babcia niestety juz nie pamieta, nie mowi ... :(

Sara pisze...

Madziu: i jak Ty możesz spać spokojnie!? ;)

Barbarello: oj wiem coś o tym opowiadaniu wesołych historii, jakby wojna była jednym wielkim kabaretem... tych innych się często nie opowiada, bo nie da się tego opowiedzieć albo już dawno wyparte, albo opowiadający boi się, że ujęcie w słowa wydobędzie uczucia... osobiście nigdy nikogo nie pytam, co się uda babci przebąknąć, to moje - widzę zresztą, że ubrane w przemyślane, "bezbolesne" słowa w przeciwieństwie do spontanicznych opowiadań z lepszych czasów...