sobota, 23 sierpnia 2008

Spełnione marzenie o zatrzaśnięciu się na noc w muzeum

Opóźnienie postu mam nadzieję, że mi czytelniczki (-cy?) wybaczą. Jakość zdjęć też, bo były robione z dużym przejęciem za radosną zgodą właścicieli śniętymi bateriami. Sklep jest pod ziemią, "w gotyckich piwniczkach" jak piszą na wizytówce (więc oświetlenie niezbyt dzienne), tuż przy Rynku, ul. Kiełbaśnicza 24.

In my city there is a shop where one can buy 100 & more years old clothes. Enjoy...

Zaczynam od mojego ulubionego ciucha - ponad 100-letniej peleryny gdzieś z głębi Niemiec, jest dość cienka, ale pewna dziewczyna kupiła podobną i podbiła czymś cieplejszym i śmiga w niej po Paryżu. (Państwo właściciele chętnie opowiadają skąd co jest, co kto kupił, co zamierzał z tym zrobić - znają się na tych sprawach i pokazują cudeńka wiedząc, że szansa na zakup jest licha - dla samego ich piękna. Pani właścicielka ma obłędną pamięć i pamięta chyba wszystkich klientów, co jej opowiadali - a atmosfera skłania do opowieści, uważajcie więc ;) , co się komu podobało, ze szczegółami - pamiętała mnie po bardzo długim czasie, jest to trochę przerażające, ale miłe:) I powiadają, że nie słyszeli o takim drugim sklepie w Polsce.)

Tu widok na jedną z dwóch sal. Obok ciuchów naprawdę zabytkowych jest (o wiele mniej) późniejszych, np. lata 70-te, stylizowanych na albo po prostu takich, które się właścicielom jakoś spodobały. Część kapeluszy do nich należy, jak i butków niewidocznych na zdjęciu.

To okrycie też jest powojenne, a kapelusz już nie.

Ta torebka pośrodku jest ze skóry rekina - pan prosi, by zgadywać, nikt nie zgadnął...

Tu "szmateks" na całego: śląskie chusty i fartuchy leżą na kupie, w kórej się kopie. W ogóle wszystko można dotknąć, powiedziałabym wręcz obmacać, przymierzyć, poparadować, fotografować.
Róże na tym czarnym fartuchu są malowane farbą, bynajmniej nie jakąś specjalną do materiału. To białe to śląska chusta, ma charakterystyczne frędzle. Chodzi oczywiście o Górny Śląsk.


Manekin b. stary Diora. Jest też troszeczkę filiżanek, dziś 3 moje kochane śpewniki, sporo grafik i obrazów w różnych technikach (haft też albo jakieś inne niesamowite i pracochłonne), ale eksponowane na ścianach i nie są główną sprawą.

Akcesoria och też, torebki, buty, nakrycia głowy. Kilka ciuszków dla dzieci, haftowane dla nich koszulki, bluzeczki, chyba z Czech. Piszę "nakrycia głowy", a nie "kapelusze", bo są tam takie wymyślne czepeczki, chustko-czepeczki, tzw. "hauby" - naprawdę duże konstrukcje i takie, które nie wiem, jak nazwać. Jak widzicie, jest dużo rzeczy wiejskich, ludowych, są i miastowe.

Jak baterie mi się podładują, pokażę, co z tego sklepu mam i oby jakość zdjęć zrekompensowała dzisiejsze, nie najlepsze. Może będę miała wkrótce jeszcze coś, bo dwie takie rzeczy mnie zupełnie rozwaliły...

4 komentarze:

Kamila pisze...

rzeczywiście niesamowite miejsce, takie lekko tajemnicze i ciut demoniczne nawet. Na pewno można coś świetnego wyszperać. Ciekawa jestem tylko jakie ceny, bo na pewno nie typowo "szmateksowe" ;)

Sara pisze...

Ceny faktycznie inne: peleryna niecały tysiąc, ale np. fartuchy po ok. 60 zł., kapelusze itp. od 50, żakiety itp. od 75, suknie ok 100... można się chyba potargować. Stargowałam kiedyś sukienkę ze 170 na 100, bo dół miała w strasznym stanie. Czyli takie ceny jakby w sklepie.

Efekt "demoniczności" to chyba skutek oświetlenia, ja tam tego nie widzę, ale co by nie mówić, czuję się tam z lekka niesamowicie. Na pewno to wrażenie tylu historii przyklejonych do tych przedmiotów w jednym miejscu... Skondensowana historia prywatna. Okropnie skondensowana.

Jest jeszcze jeden aspekt tych ciuchów pokazujący czarno na białym przemijanie czasu - te starsze, ponad stuletnie, są mniejsze niż na współczesnego dorosłego człowieka, bo ludzie byli wtedy niżsi... Mierzy się np. sukienkę ludową wiedząc, że to strój mężatki, a rozmiary jak na dziewczynkę... Peleryna, mój obiekt westchnień, kończy się mi tuż za kolanem, a pierwsza właścicielka ciągnęła ją po ziemi... Trochę te bardzo mnie ciekawiące postaci stają się przez to bliższe, chciało by się zagadać - mogę sobie wziąć tą kieckę, skoro już jej nie nosisz? Niestety tu gadka się kończy:) choć niektórych spraw o właścicielu można się domyślić na podstawie uszkodzeń materiału itp.

Upływ czasu jest tam taki namacalny, po wizycie jeszcze długo chodzą mi po głowie różne takie refleksje.

joanna pisze...

Chciałabym trafić do tego lub podobnego sklepu.
Chociaz myślę, że TEN jest jeden JEDYNY :)
Myślami wyszukuję rzeczy, których pozbywałam się a trzeba je bylo gdzies zachowac... A z drugiej strony nie sposób wszystko trzymać.
Z niecierpliwościa czekam na pokaz Twoich nabytków

Anonimowy pisze...

that is so e nice blog.

gretings from the nederlands
sydney