Siedzę sobie w wannie i słyszę jakiś rumor na niebie. Burza to nie może być, bo nie czułam zmiany ciśnienia, a łazienka nie stała się odizolowana od reszty, więc muszą to być SZTUCZNE OGNIE. I faktycznie. Rąbie, a pora tak przed północą.
Jakiś czas temu moje miasto urządzało pokazy sztucznych ogni raz na tydzień. Uważam to za wielkie marnotrawstwo. Już lepiej dajcie mi promil tych pieniędzy, kupię sobie słownik Icelandic-English normalnie i będzie z tego pożytek. Dochodzą jeszcze pokazy prywatne (śluby), no cóż, co kto lubi, często jednym słowem rąbie, a ja mam niemiłe skojarzenia z wojną i bombardowaniem. Szyby się trzęsą, widać tylko łunę, fale powietrza czuć wyraźnie. Jeszcze w scenerii mojej dzielnicy to w ogóle.
Raz byłam przypadkowo w Rynku podczas takiej imprezy - skojarzenia stają się jeszcze bardziej oczywiste.
Paskudne. Idę spać, bo mi zimno.
niedziela, 29 czerwca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
U nas takie atrakcje zapewniają nam F-16, stacjonujące pod moim kochanym miastem, urządzając sobie zabawę w berka nad nim :/
Wesoło, nie ma co :)
Prześlij komentarz